2014/09/27

MTB Cross Maraton - Kielce

Kielce. Ostatni maraton w cyklu MTBCross Maraton. Dobrze mi znane tereny, świetna trasa. No i dekoracje za klasyfikacje generalne. Ja nie powalczyłem, ale Magda już w Sobkowie zapewniła sobie zwycięstwo, Jarek powalczy o 3 miejsce, a Paweł o 5.
Rano pogoda nie zachęca do wychodzenia z domu. Pada. Nie jest zimno i jedynie to napawa optymizmem. W drodze momentami nieźle leje. W końcu docieramy na miejsce. Składamy rowery. Uświadamiam sobie, że rowery stały cały tydzień nietknięte po wypadzie w Beskidy. Niedobrze. Taki doprowadzanie sprzętu do używalności na szybko nigdy nie kończy się dobrze. Po zgodnie w Sobkowie i defekcie w Piwnicznej, czas w końcu dojechać z Magdą do mety.

Stajemy w sektorze, bez rozgrzewki. Nie starczyło czasu, ale nie chcemy powtórzyć błędu z Sobkowa, kiedy to musieliśmy się z Magdą przedzierać przez tłum maruderów. Szczególnie, że pierwsze kilometry są szybkie i złapanie dobrego tempa jest ważne. Dla mnie wszystko jedno, ale Magda przyjechała z nastawieniem, żeby powalczyć. Jest o co, organizatorzy przygotowali dla najlepszych zawodników nagrody pieniężne. Pierwsze dwa miejsca wśród dziewczyn są praktycznie zarezerwowane – na starcie stanęły Ania Szafraniec i Ola Misterska. Realna jest walka o trzecie miejsce.

Początek szybki, asfalty, szutry, płyty i w końcu wjazd w teren. Magda bardzo dobrze trzyma tempo, nawet wyprzedza mnie na korzenistym odcinku na początku. Pogoda nie jest za piękna, lekko kropi. Nawet przez chwilę nie myślałem jednak o założeniu na siebie czegoś więcej niż krótki strój i rękawki. Po terenie znowu pałowanie po szutrach, trochę traw, błotka, ślisko. Zaliczamy Szczukowskie Górki. Na piaszczystym podjeździe walka w sznureczku innych zawodników, na zjazdach niestety nie ma jak wyprzedzać i jadę spokojnie za innym zawodnikiem. Na końcu podjazdu poczekałem na Magdę – miała problemy z zaciągającym łańcuchem i straciła kilka pozycji.
Szybko odrabiamy, wyprzedzamy kolejnych zawodników. Znowu podjazd, bardzo fajny, jakby w tunelu z drzew i zjazd z dużą ilością błotka. Bufet. Zdążyłem tylko chwycić banana. Dojeżdżamy do ścieżki wzdłuż torów kolejowych. Wiem co to oznacza. Słynne hopki w tłuczniu. Jadę ten odcinek chyba 6 raz. Nigdy go nie lubiłem. Dopiero teraz wpadłem na pomysł, że zamiast pedałować i walczyć z hopkami, trzeba je wykorzystać, popracować rękami, jak na pumptracku. Rzeczywiście przejechałem praktycznie nie pedałując, skacząc i miałem z tego fan!
Na podjeździe chwilę później niestety zaciąg mi napęd. Magda ucieka. Prze kolejne kilometry próba zrzucenia na młynek kończy się wyszarpywaniem łańcucha zza wózka przerzutki. Zostaje mi blat z 38mioma zębami. I podjazd na Biesak. Początek z buta, widzę w oddali, jak Magda przepycha i łyka kolejnych zawodników. Wypłaszcza się i próbuję walczyć, ale przełożenie 38-36 nie pozwala na wiele. Mimo to, tam gdzie mogę, jadę. Szybko kończy się to bólem kolan i pleców, czwórki pieką, tętno skacze powyżej 180 uderzeń na minutę.
Zaliczam świetny zjazd z Biesaka, ostry dla mnie podjazd na Ostrą, znów fajny zjazd. Zjazdy w ogóle dzisiaj dają mi masę frajdy. Trochę błota, hopki i wyprofilowane zakręty to jest to, co lubię! Ostry podjazd pod Pierścienicę, kolejne zjazdy i podjazdy i mam drugi bufet. Nie mogę już walczyć bez młynka. Oczyszczam napęd, w szczególności kółeczka przerzutki błota, smaru i trawy. Z bufetu łapię banana i jazda.
Oczyszczenie napędu pomaga. Tylko na pierwsze 100 metrów. Znów muszę przepychać. W końcu ląduję pod stokiem Pierścienicy. Kapitalny podjazd, przebijające się przez gęste drzewa promienie słońca i mgła unosząca się w zagłębieniach terenu. Klimacik. Robi się cieplej. Mijam szczyt wyciągu na Piercienicy, gdzie kolega Gałczyński pstryka fotkę. Widać, że jestem zmęczony przepychaniem..
Kolejny zjazd, szybki, ale doganiam dwóch zawodników. Na podjeździe walczę. Zaliczamy dzikiego singielka, wąska ścieżka wydeptana jakby specjalnie na maraton. Jechałem nim jednak w kwietniu, odkryliśmy tą ścieżkę dzięki moim skłonnościom do szukania szlaków tam, gdzie ich nie ma;)
Dalej wiem, że będzie już lżej. Teren robi się bardziej piaszczysty, sporo korzeni. Na jednym ze zjazdów mijam grupkę zagubionych zawodników. Nie wiem o co chodzi, bo trasa jest oznaczona bardzo dobrze. W końcu wyjeżdżam z lasu, przecinam trasę. Dostrzegam Magdę! Krótki odcinek po łąkach, sprawdzam młynek – działa! Gonię Magdę. Dojeżdżam do kapitalnego odcinka szlaku wokół kamieniołomu na Grabinie. Rewelacyjny singielek i piękne miejsce!
Wjeżdżamy na kolejny fajny odcinek przez Brusznię. Świetna ścieżka najeżona śliskimi jak mech wapiennymi skałkami.
Wyjeżdżamy w końcu na odcinek, którym wjechaliśmy w teren na początku maratonu. Odcinek po płytach. Gonimy z Magdą kolejnych zawodników. Ostatnie kilometry w terenie, skrajem zagajnika po nierównej drodze, trochę korzeni i wyjazd na asfalt. Magda wyraźnie osłabła i nie ma ochoty gonić uciekającej grupki, ale motywuję ją do ostatniego wysiłku i dojeżdżamy do mety!
To był zdecydowanie jeden z fajniejszych maratonów w sezonie. Świetna trasa, pogoda dopisała. Mogłem bez problemu jechać z Magdą, chociaż gonitwa po walce z zaciągającym łańcuchem kosztowała mnie sporo sił. Zostajemy na dekoracjach. Niestety w wyniku głupich zaniedbań Magdzie przepadła nagroda za zdobycie 3 miejsca open. Konkretna gotówka. Nie udało się sprawy odkręcić, winnego nie ma. Trzeba wyciągnąć wnioski. Dekorację za klasyfikację generalną przeciągają się do godziny 20. Magda bezapelacyjnie wygrała swoją kategorię i szczęśliwa zapowiada walkę w przyszłym roku:)

Kolejny sezon cyklu MTB Cross Maraton za nami. Impreza rozwija się i z każdą edycją przekonuje do siebie kolejnych zawodników. Przede wszystkim trasą, wymagającą, ładną i momentami techniczną, ale i dobrą organizacją, atmosferą. Jest oczywiście kilka sprawa wymagających poprawy, niedociągnięć, wśród nich największą jest zdecydowanie dekoracja, która często niepotrzebnie odwleka się do późnych godzin. Mimo wszystko wieżę, że organizatorzy w przyszłym sezonie włożą ponownie wiele energii, by cykl uczynić jeszcze lepszym, a nam pozostaje stawić się na starcie w Daleszycach, zapewne w pierwszej połowie kwietnia.

2014/09/22

Jednodniówka w Śląskim:Szyndzielnia - Klimczok - Salmopol - Skrzyczne

Od tygodnia planowaliśmy na ten weekend wyjazd w okolice Kielc i objazd trasy przyszłotygodniowego maratonu. Od razu chęć podłączenia się wyraził Tomek. Pod koniec tygodnia wysunął wariacki pomysł, ażeby zamiast Kielc, eksplorować okolice Bielak-Białej. Jedziemy!

Na miejscu zgadaliśmy się z Karelem i Dawidem. Oczywiście dołączył do nas Jarek. Chłopaki powitali nas pod stokiem Szyndzielni. Ruszamy czerwonym. Pogoda nie zachwyca, jest wilgotno, ponuro, ale ciepło.

Podjazd długi, ale w siodle. Z Szyndzielni na Klimczok, klimatycznie nadal:)
Pod Klimczokiem krótki postój przy schronisku, kawa. Zaczyna padać, czekamy. W końcu przejaśnia się. Ruszamy. Tomek oddziela się od nas i jedzie na Błatnie, dalej do Brennej. My wybieramy za sprawą Dawida zjazd czerwonym do Karkoszczonki. Początek trawersem po korzeniach, kilka niewielkich uskoków. Dalej kawałek szybki i ostry zjazd po rąbance już na przełęcz.
Dawid żegna się z nami. Ruszamy dalej. Dalej trochę butowania i świetne single, które pamiętam z mojego pierwszego MTB Trophy.

Single, jak wszystko, co dobre, szybko się kończą. Większość szlaku przez Hyrcę aż na Kotarz po rąbance, ale pogoda się poprawiła:)
Dalej Grabowa i p. Salmopolska. Robimy postój w knajpie na jedzonko - czosnkowa z oscypkiem i naleśniki z dżemem, pycha! Ruszamy szutrową autostradą z planem zdobycia Skrzycznego.
Wdrapujemy się na szlak na p. Malinowskiej. Wbrew zapowiedziom Jarka, da się jechać. Widoczki super!
Na upartego da się wykręcić cały podjazd na Malinowską Skałę. Robimy oczywiście przerwę, bo widoki piękne.


Zaczynamy zjazd, początek wymagający, dalej szybko.
Chmury schodzą coraz niżej. Kopa Skrzyczeńska, Małe Skryczne i w końcu Skrzyczne. W totanym zachmurzeniu. Widoczność może na 50 metrów.
Zaczynamy zjazd. Kultowy. Okaże się, że nie bez przyczyny. Początek wymagający, po śliskich jak mech kamieniach, wąską ścieżką. Jest kilka mniejszych uskoków, kilka większych.
Dalej na przemian odcinki do jechania i bardzo wymagające z buta. Może gdyby było sucho, jechałbym więcej. Trzeba tu wrócić. Po drodze super odcinek po skałkach..
W końcu po zjeżdżamy na łatwiejszą część. Delikatnie opadająca, wąska ścieżka trawersująca stok. Bajka.
Lądujemy w Buczkowicach. Karel ucieka do domu, a my wracamy do Bielska. Robi się późno, więc nie udaje mi się namówić na kolejny podjazd na Klimczok i zjazd przez Szyndzielnię. Jedziemy asfaltami. Okazuje się, że jednodniowy wypad w Beskid nie jest bez sensu. Przeciwnie. Oby częściej!

2014/09/14

Wielki Rogacz - Radziejowa - Wielka Przechyba - Rytro - Wielki Rogacz, czyli rozjazd po maratonie..

Niedziela. Dzień po maratonie. Tradycyjnie, jeśli tylko jest taka możliwość, idziemy na rozjazd. W zeszłym roku nie udało się ze względu na pogodę. Również tym razem w nocy po maratonie padało. Rano również. Nie zrażamy się i kilka minut po 9 ruszamy. Rower prowizorycznie przygotowany, szprychy podkręcone, może przetrwa. Czas poznać okolicę, z pewnością Beskid Sądecki na zachód od Piwnicznej oferuje więcej ciekawych ścieżek niż to, co dostaliśmy na maratonie.

Na początek ostry podjazd na Obidze, dokładnie tak jak na maratonie. Z jedną różnicą, zatrzymujemy się na kawkę:) Z Bacówki piękny widok na zamgloną dolinę. Ruszamy na Wielki Rogacz..

 i zjeżdżamy na p. Żłobki, czyli podobnie jak wczorajsza trasa na dystansie mini. Odbijamy czerwonym szlakiem na Radziejową. Część szlaku to ostre podejście. Zdecydowanie ciekawiej byłoby jechać w dół:)
Radziejowa, najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego. Zdecydowanie warto tu dotrzeć. Na szczycie znajduje się wieża widokowa:)
 Zjeżdżamy bez fajerwerków i dalej czerwonym, podobnie jak na maratonie przez Złomnisty Wierch na Wielką Przechybę. Po drodze spotykamy sporo turystów i... Kowala w terenówce:)
Zaczynamy zabawę, główny punkt tej wycieczki - zjazd niebieskim z Przechyby do Rytra:)

Zjeżdżamy dalej asfaltami, krótkie zakupy i bardzo długi podjazd na p. Żłobki.

Wdrapujemy się na Wielki Rogacz. Z Rytra to ponad 750 m podjazdu. Lekko nie było, ale warto..
Zjeżdżamy do Obidzy. Zjazdy z Rogacza z gatunku rąbanki, umiarkowane nachylenie, generalnie nic trudnego i ciekawego. W Bacówce jemy obiad - pyszne pierogi i placki ziemniaczane, i zjeżdżamy do Suchej Doliny. Warto tu wrócić!

2014/09/08

MTB Cross Maraton - Sobków

Sobków to jedna z łatwiejszych tras na ŚLR. Szybka trasa z kilkoma pagórkami bez trudnych zjazdów. No może poza jednym, głośno wywoływanym zjeździe -24%, po trawie, po lekkim trawersie. W zeszłym roku to tam zaczęła się ucieczka przed Gosią i pogoń za 4 miejscem. Bo Gosia nie zjeżdżała, a ja ledwo co, ale zjechałam. I w tym roku powtórka, tyle że stawką było 1 miejsce open!



Tomek zdecydował się dzisiaj jechać ze mną dystans FAN. Razem ustawiamy się w sektorze. Przed nami sporo osób, do tego wyjazd z boiska na trasę przez wąską bramę, a jesteśmy w połowie stawki, daleko… Jak zwykle dobrą pozycję będę musiała wypracować sobie później. Jak starcza sił, a serce nie wali jak szalone, powoli wyprzedzam kolejne osoby, aż dojeżdżam do Tomka. Akurat wychodził z krzaków za potrzebą;)

Trasa prowadzi na przemian po łąkach i leśnych ścieżkach. Najfajniejszym odcinkiem był przejazd przez nieczynny kamieniołom i jazda po bandach. Widoki niesamowite. Kawałek dalej jest kolejna perełka na trasie – przejazd wąwozem, a chwilę później trawiasty stromy zjazd..



To tutaj orientuję się, że przede mną jedzie Sylwia z Kettler Bike. Jest tuż przede mną, ale schodzi z roweru. Ja zjeżdżam pewnie. Uświadamiam sobie, że do mety jeszcze daleko i utrzymanie prowadzenia będzie mnie dużo kosztować! Będzie ciężko bo to przecież walka o 1 miejsce.



Na kolejnych kilometrach kilkukrotnie zmieniamy się na prowadzeniu, ale jednym z szutrowych zjazdów zbliżam się wyprzedzam. Tym razem skutecznie. Nie oglądam się, jadę ile mogę. Po niespełna dwóch godzinach dojeżdżam do bufetu, w końcu. W bidonie już sucho. Łapię kawałek arbuza i uciekam. Za bufetem trasa się wypłaszcza. Na fajnym odcinku w lesie, na piaszczystym zjeździe gubię trasę. Lekko spanikowana zawracam i mam nadzieję, że nie nadrabiam za dużo. Powrót na trasę zajmuje może z minutę, czyli nie jest źle.
Marzę już o mecie i kiedy poznaję ścieżki nad Nidą, wiem, że już niedaleko. Na ostatnim podjeździe po łące przed metą już prawie ogarnia mnie euforia. Szybko zapominam o radości, bo łapią mnie skurcze od wewnętrznych stron ud, aj tak to jeszcze nie miałam. Całe szczęście daję radę dojechać do mety pierwsza. Sylwia wjechała na metę około minutę po mnie. Ledwo w to wierzę, bo nastawiałam się, że to nie jest trasa dla mnie. Wszystko za sprawą jednego zjazdu, który dodał mi skrzydeł i pozwolił uwierzyć, że mogę powalczyć!


2014/09/05

Problem ze sterami, czyli dwa zdania o lenistwie

Kochamy rowery. Wolność jaką nam daję dwa koła. Możliwości. Sposób spędzania czasu ze znajomymi. Rywalizację. Nowe ścieżki gdzieś w dalekich zakątkach mało znanego południowych województw. Również sam sprzęt darzymy mniejszym lub większym zainteresowaniem. W końcu wkładamy w niego sporo złotówek. Szymon pisał kiedyś, że należy, zwyczajnie wypada, dbać o sprzęt. Zgadzam się w 100%.

Czasami jednak bywa tak, że człowiek coś przeoczy, w nieskończoność przekłada na później. Z lenistwa, naiwnie wierząc, że to jeszcze nie ta ostatnia chwila.
Przed najbliższym maratonem w Sobkowie postanowiłem nieco dopieścić ściganta - w końcu sprzęt wozi mnie praktyczni bezawaryjnie długie kilometry. Po korzeniach, kamieniach, hopkach, w deszczu i błocie po osie. Zajrzałem do sterów. Od kilku jazd czułem, że jest lekki luz i nie pracują idealnie..

Po rozkręceniu dosłownie rozsypały się na kawałki, a to co udało mi się zebrać kupy wygląda jak na obrazku powyżej. Katastrofa. Czuję wyrzuty sumienia, serio. Jeśli to nie jest problem, to niech do innych przemówi fakt, że znalezienie zamiennych sterów i zamontowanie ich w naszej stolicy na dwa dni przed startem nie jest łatwe. Niepotrzebny stres. Wystarczy co jakiś czas zajrzeć, wyczyścić, nasmarować, w razie potrzeby wymienić samo łożysk.

2014/09/02

Koniec sezonu..

Koniec sezonu. Można tak pomyśleć, w końcu pogoda w ostatnich dnia była mocno jesienna. Startów mniej. Człowiek podświadomie przechodzi w tryb listopadowej przerwy. Film, ciepły kocyk, piwko ze znajomymi...



Jeszcze nie, przed nami jeszcze cały miesiąc i cztery starty! Mamy dopiero początek września. Pogoda zazwyczaj o tej porze psuje się i nie zachęca, ale czeka nas jeszcze z pewnością kilka ciepłych dni.

Weekendy wolne od startów w miarę możliwości staraliśmy się spędzić aktywnie. Nie zawsze się udało. Pogoda zazwyczaj, czasem świadomie nabyta niedyspozycja. 

Nie myślę jeszcze o kolejnym sezonie. Obecny jeszcze się nie skończył. Jeszcze cztery starty. Na początek wyścig w Sobkowie. Raczej lekka trasa, ładna, pagórkowata. Tydzień później maraton w Piwnicznej. Oby nie padało.. Tydzień przerwy planowaliśmy wstępnie wykorzystać na wycieczki śladami tegorocznego MTB Trilogy. Zobaczymy..

Ostatnie dwa wyścigi to finał MTBCross w Kielcach na bardzo fajnej trasie w pasmach Zgórskim i Posłowickim. I ostatni start w tym roku, MTB Marathon w Istebnej.

Po przerwie spowodowanej problemami ze zdrowiem kompletnie nie mam formy. Przed kontuzja też nie było najlepiej.. W związku z tym w miarę możliwości będę startował na średnim dystansie. 5-6 godzin to w tej chwili dla mnie za dużo.