2014/05/26

rozjazd, czyli Przełęcz Okraj, Tabaczana Ścieżka, Borowice i Grabowiec

Tak jak pisałem w relacji z maratonu w Karpaczu - wyjazd wydłużyliśmy w miarę możliwości, bo Karkonosze to miejscówka do MTB zacna i trzeba korzystać, skoro już tu jesteśmy! 

W poniedziałek po maratonie, oczywiście obolali i wymordowani trudem wczorajszego wyścigu, ruszyliśmy jednak na tzw. rozjazd. Element maratonowych wyjazdów chyba lubiany na równi z samymi maratonami;)
Na początek jedziemy z Tomkiem i Jarkiem na Przełęcz Okraj. Z Karpacza łatwy podjazd zielonym z pięknymi widoczkami, nie tylko na góry..
 Zjazd do Budnik - mam nadzieję, że trafimy na ścieżkę, którą jechaliśmy na maratonie przed dwoma laty, niestety nie trafiliśmy i pozostał nam żółty szlak. Bardzo ładny, ale nie na rower, albo zwyczajnie za słabi jesteśmy:)
 Znowu podjeżdżamy, szutry prowadzą nas na Przełęcz Okraj, szutry znane nam zresztą z tego samego maratonu..
Kawka w pseudoschronisku i znowu w górę.. podobnie jak przed rokiem z Magdą, zielony szlak do Tabaczanej..
 Zaczynamy zjazdy, początek łatwy i szybki..
 Szybko jednak zaczyna się zabawa:)
Genialny zjazd, naprawdę warto dla takich szlaków targać rower nawet na plecach, chociaż tutaj nie ma takiej potrzeby:) Zjeżdżamy do Karpacza, obiad, Jarek i Tomek pakują się i wracają, my z Magdą mamy jeszcze wiele godzin:) Na początek wspinamy się na Karpatkę poćwiczyć słynne agrafki. Cały stok Karpatki od miasta jest usiany wymagającymi ścieżkami, korzenie, głazy, uskoki, miód!
 Agrafki zaliczone dwa razy, analizuję rockgarden dalej, w sumie odcinek do zrobienia, ale nie czuję się pewnie i nie próbuję.. później będę żałował. Jedziemy w górę, słynną ścianką na tyłach Gołębiewskiego..
 W końcu kolejny ulubiony odcinek w Karpaczu - zjazd z Chomontowej do Borowic. Wczoraj na maratonie z problemami, dzisiaj zdecydowanie łatwiej, płynniej. Warunki lepsze, bo mniej wody na kamieniach i brak ludzi, można wybrać optymalną ścieżkę. Mam jednak wrażenie, że również głowa wolna..
 Dalej podobnie, jak na maratonie, podjazd i zjazd z Grabowca, świetny, płynny odcinek, mega zabawa!
 Krótki zjazd do Sosnówki uzupełnić bidony i wdrapujemy się spowrotem w góry. Robimy kolejny zjazd, który wczoraj mnie pokonał - dzisiaj jadę bez zastanowienia, raczej ze zdziwieniem, o co chodziło wczoraj... Spotykamy lokalesa i we trójkę jedziemy dalej trasą maratonu - kolejny punkt do zaliczenia to ścianka do asfaltu.
 Z drogi sudeckiej zamiast Chomontową, jedziemy asfaltem, który w tym roku wypadł, a szkoda, bo łącznik do Chomontowej bardzo wymagający..
 Z Chomontowej znowu zjazd do Borowic, tym razem jadę bez postojów na zdjęcia - czas jakieś 2 minuty lepiej niż na maratonie, bez komentarza.. 
Lokalny rider prowadzi nas do Karpacza częściowo znanymi, częściowo nowy ścieżkami - okolica poraża ilością szlaków, singli, łatwych, trudnych, multum tego. Tylko pozazdrościć!
Kończymy nasz rozjazd, na Garminie ponad 2300m w pionie, no ładnie;)


2014/05/25

Volvo MTB Marathon - Karpacz

MTB Marathon w Karpaczu to impreza niezwykle kontrowersyjna, elektryzująca, obok której nikt nie przejdzie obojętnie. Nie muszę chyba pisać, że należę do entuzjastów podejścia do tematu maratonów, jakie prezentuje Grzesiek Golonko i Michał, znany jako Kowal. Trasa, na którą czekałem dokładnie rok. Wyjazd na maraton zaplanowaliśmy z Magdą dłuższy niż zwykle – początkowo miało to być dokładnie dni, ale skończyło się na 4..
Po zalogowaniu się na kwaterze w sobotę popołudniu, pogoda nie napawała optymizmem – cały dzień przelotne opady. Mimo to wybraliśmy się z Magdą na mały rozjazd.


Po dojechaniu do Karpacza Górnego zaczęło padać, zmieniliśmy plany i zjechaliśmy trasą maratonu w stronę mety. Przed Karpatką, a więc kultowymi agrafkami rozpadało się na dobre, do pokoju wróciliśmy totalnie przemoczeni..

W dniu maratonu wita nas słońce i zdecydowanie wyższa temperatura – morale skaczą. Pełni energii i nieskrywanej zajawki robimy krótką rozgrzewkę z Jarkiem, rozmowy ze znajomymi przed startem. Przed starciem z taką trasą każdy czuje się mocno, szczególnie w aspekcie techniki. Przy wjeżdżaniu do sektora pewność siebie w parze z najechaniem w dołek, na dokładkę nowe pedały i bloki, sprawiły, że przy prędkości ok. 2km/h zaliczyłem glebę lądując płasko na plecach.. Przez kilka kolejnych minut miałem w głowie dwie myśli: wycofać się, bo chyba zrobiłem sobie krzywdę i druga, ale obciach;) Faktycznie nie było mi do śmiechu, bo nie mogłem wziąć głębszego oddechu, jednak nie odpuściłem.

Podjazd do Karpacza Górnego zrobiłem bardzo słabo, wyprzedzili mnie prawie wszyscy, co jednak jest u mnie normą. Męczyłem się jednak niesamowicie, oddychanie sprawiało mi ból, jednak mam wrażenie, że jest lepiej. Pierwsze zjazdy i trochę odżywam, na krótki technicznym odcinku humor wraca. Kolejny podjazd pod Czoło – początek ostro w górę i wąsko, trochę z buta, dalej w siodle, bardzo fajna ścieżka. Zjazd z Czoła jak zwykle bardzo fajny, jadę jednak dość asekuracyjnie. Przecinam asfalty i zaczynam zjazd zielonym do Borowic – słynne telewizory. Po opadach szlak jest wyjątkowo wymagający, kamienie śliskie, do tego sporo ludzi, tłok. Nie czuję się pewnie i w efekcie w dwóch miejscach sprowadzam, słabo.. Mija mnie wiele osób,  m.in. Dawid. Po zjeździe łącznik fajnym szlakiem z przejazdem przez strumień, bufet. Nie chcę powtórzyć błędu ze Złotego Stoku i zamierzam mocno pilnować picia i jedzenia dzisiaj. Rodzynki i w drogę.

Po zrobieniu łącznika asfaltowo-szutrowego, dojeżdżam do rozjazdu MEGA-GIGA/MINI i po krótkiej wspinaczce na Grabowiec, zaczynam kapitalny zjazd. Dorota kiedyś pisała, że trasa w Karpaczu to kilka OS-ów z łącznikami podjazdowymi – w tym momencie mam dokładnie takie samo wrażenie. Zjazd z Grabowca to kolejny OS, chyba mój ulubiony:) Zjazd jest znowu bardziej wymagający niż go zapamiętałem, a może to ja dzisiaj jadę słabo w dół? Banalny przejazd przez powalone drzewo schodzę, dramat..W górę nie jest lepiej, ale wyraźnie rozgrzewam się i jest lepiej niż na początku maratonu. Za mocnym podjazdem po zjeździe z Grabowca jest jeszcze wymagający zjazd żółtym szlakiem do Sosnówki – wymagający, bo krótki odcinek jest bardzo stromy i schodzę.. Jestem lekko załamany.. Dalej jadę w zasadzie w grupce z tymi samymi ludźi przez kolejne kilometry. Za Sosnówką pierwszy postój za potrzebą, to dobrze, znaczy, że dużo piję.. Odcinek aż do Borowic to mniej wymagający szlak, trochę błota, sztywny podjazd szutrami i bardzo ścianka w dół do asfaltu – tutaj na szczęście bez problemu:) Kawałeczek asfaltem i szybkie zjazdy do Przesieki, podjazd do bufetu, uf. Z bufetu uciekają przede mną Ewelina i Wojtek – będzie kogo gonić na podjeździe Chomontową!

Po bufecie krótki odcinek szybkimi zjazdami i podjazd do Sudeckiej Drogi, zjazdy asfaltami i zaczynam traumę większości maratończyków – podjazd Chomontową. W międzyczasie niebo zaciągnęły chmury, więc na podjeździe słońce nie smaży, tak jak jeszcze kwadrans wcześniej. Oby tylko nie ropętała się prognozowana burza;) Dochodzą mnie pierwsi MEGOWCY. Na podjeździe dojeżdżam w końcu Ewelinę i Wojtka, i razem zaczynamy zjazdy. Cały podjazd zrobiłem całkiem sprawnie i bez bólu. Początek zjazdu żółtym do Borowic po błotku i kamieniach, dalej jest szybki odcinek po trawie i zaczynam właściwy zjazd wzdłuż potoku. Początek z duszą na ramieniu zjechany, ale podobnie jak przed rokiem, środkowy odcinek z uskokami mnie przerósł. Ostatni odcinek, nadal wymagający, ale w siodle i z ogromnym bananem:) Ponownie dojazd do bufetu na Przełączce, po drodze znowu postój za potrzebą. Dojeżdżam do rozjazdu, gdzie stoi Kowal, gorąco mu dziękuję za piekło jakie nam przygotował :) Zaczynam drugą pętlę.

Zjazd z Grabowca zdecydowanie lepiej niż niespełna trzy godziny wcześniej. Kolejne odcinki kondycyjne jednak dają mi w kość, odczuwam nasilające się zmęcznie. Spory kawałek jadę z zawodnikiem MyBike. Przed Sosnówką dochodzę Mariusza z PTR. Mariusz zdecydowanie lepiej dzisiaj ode mnie zjeżdża, ale ja z kolei nadrabiam na podjazdach. Razem pokonujemy kolejne kilometry. Zjazd do Sosnówki znowu kawałek sprowadzam.. Ścianka przed Przesieką i tym razem zaliczony, ale ścieżka po przejechaniu kilku setek kół wyraźniej bardziej wymagająca, korzenie wyślizgane. Dublujemy ogon MEGOWCÓW, ale wszystko w dobrej atmosferze, jak to na maratonach Grześka! Odcinek przez Przesiekę – dlaczego nie ma zjazdu z AMP?! Bufet. Zjadam resztki rodzynek i owoców. Obsługa na bufetach jak zwykle bardzo uczynna i wesoła, dzięki! Dojazd do Chomontowej i znowu ponad 20 minut wspinaczki. Jedziemy z Mariuszem, jednak na zjazdach szybko mi ucieka. Udaje się pokonać większą część szlaku do Borowic niż na pierwszej pętli, nie jest najgorzej. 

W Borowicach dochodzę zawodnika z teamu Mercedes, mijam Tomka, który widząc walkę puszcza nas przez strumyk. Kolejne kilometry jedziemy razem. Bufet, dojazd do rozjazdu i tym razem kieruję się już szlakiem, który na początku maratonu jechaliśmy w górę – kapitalna wąska ścieżka, trochę błota, kamienie i korzenie, super! Kolejne kilometry to szutry w górę i w dół, zjazd z Przełęczy pod Czołem, dojazd do Centrum Pulmonologi i osławiona Karpatka. Udaje mi się odjechać koledze z Mercedesa. Agrafki – wszystkie trzy pokonane, nawet łatwiej niż się spodziewałem, jednak na rock garden za ostatnią z nich już zabrakło odwagi ;) Zjazd po łące do mety. Koniec, ponad 6 i pół godziny.
Na mecie plecy bolą, jestem totalnie zrąbany, ale szczęśliwy. Trasa w Karpaczu jak zwykle mnie sponiewierała, do mety dotarłem dosłownie na oparach, ale czuję ogromną  satysfakcję. Wynik oczywiście jest sporo poniżej oczekiwań i na pewno grubo poniżej moich możliwości. Jaki wpływ miał upadek przed startem? Ciężko powiedzieć, ale to nie jest istotne. Wrażenia pozostaną w głowie na długo i to się liczy. Wielkie dzięki Kowal! Oby nie zabrakło tej imprezy za rok!
Tomek

Karpacz obowiązkowo pojawił się w naszym kalendarzu startów. Trudność tej trasy bardziej nas przyciąga niż odstrasza i nawet jakoś specjalnie nie zapoznaję się z tym co nas czeka tym razem. Nie wiem nawet ile będzie przewyższeń. Ważna jest sama obecność no i na których kilometrach będzie bufet.Niespecjalnie myślę też o ściganiu. Dojechać w jednym kawałku i bez przygód to mój cel.


Start w moim wykonaniu wydaje się leniwy. Wszyscy uciekają pod górę. Dogania mnie nawet monocykl z mini. Ale co tu więcej da się zrobić jak pulsometr nieubłaganie pokazuje tętno ok.180:)

Na zjeździe odpoczywam i odrabiam, żeby ponownie wbić się w korek, który tworzy się na podjeździe. Wolno, ale jechać się da i tak też robię. Zjazd do Borowic robię mega czujnie, boję się przeszarżować i jak widzę zator przed sobą to też grzecznie sprowadzam, czasem nawet niepotrzebnie. Jak stawka się rozciąga to jedzie się przyjemnie. Dodatkowy strach przed niepowodzeniem na zjazdach obudził się jak zobaczyłam siedzącą obok trasy, poobijaną i czekającą na pomoc ratowników koleżankę z kategorii wiekowej. Na bufecie w Przesiecie odczuwam początek mojego zmęczenia, które osiąga apogeum po wjeździe drogą Chomontową. Żółty szlak w dół to dla mnie w większości spacer, na którym przez bolące ręce ciężko sprowadza się rower. Po tym odcinku jestem już jednak spokojna, bo wiem, że zbliżamy się ku końcowi. Agrafek nawet nie próbuję. Przy zmęczeniu lepiej unikać głupich wypadków. 

Meta jest zbawieniem po 4,5h jazdy, a wywołanie podczas dekoracji K2 na Mega na 3. miejsce podium to ogromne zaskoczenie! Nie wiem czy bardziej się cieszyłam, czy bardziej byłam zmęczona. W dotychczasowej ‘karierze’ to chyba zdecydowanie największy sukces! Dla takich chwil warto tyrać zimą na siłowni, prawda?!
Magda


2014/05/22

MPK z Gustawem

Udało się umówić z Gustawem na wspólny trening w MPK. Po pracy lecę na Grochów, dalej prowadzi Paweł. Kapitalne single w MPK doprowadzają nas nad Mienię.
 W Emowie spotykamy Roberta, który obfocił nas i pozdrowił na dalszą drogę :)
Teraz czas na singielek nad Mienią i Świdrem - jeden z najlepszych  szlaków w płaskich lasach mazowsza! Czysta przyjemność. Nie ma zdjęć, bo szkoda było się zatrzymywać... Powrót do Warszawy asfaltami, dojazd do pociągu przy zachodzie słońca..
Świetny trening, oby częściej. Tak już po wszystkim pomyślałem, że fajnie byłoby na takie wypady zakładać na klatkę GoPro i zmontować po wszystkim jakiś fajny film:)

2014/05/18

Wolny weekend w KPN!

Weekend wolny od wyścigu - zabieramy się wspólne kręcenie z chłopakami z rowerowego kampionosu. W sobotę pogoda słaba - deszcz, zimno. W niedzielę już lepiej!
 Przez całą zimę w niedzielne poranki w Roztoce mogliśmy się natknąć na dziwny pojazd - w końcu udało się uchwycić!
 W lesie idealne warunki - nie kurzy się, jest ciepło i słonecznie...
 Jarkowi udało się popsuć rower, ale wszystko udaje się poskładać z pomocą kawałka taśmy:)
Robimy najfajniejszą trasę w zachodnim KPN, czyli Karpaty, Granica, singielek do Św. Teresy, dalej Kozie Góry i Szczebele. Miodzio!

2014/05/11

Góry Bardzkie, Droga Krzyżowa w Bardo

Jak zwykle po maratonie ruszyliśmy na rozjazd! Było kilka planów, Rychlebskie Ścieżki, szlak graniczy z Przełęczy Gierałtowskiej i Droga Krzyżowa w Bardo. Wygrała ta ostatnia opcja z powodu bardzo niepewnej pogody - padało w nocy, prognozy zapowiadały opady również w ciągu dnia. Jedziemy w sześć osób - Magda, Jarek, Michał, Tomek, Tomek i ja, Tomek ;)
 Ruszamy śladami MTB Challenge, przez Chwalisław, przecinamy trasę do Kłodzka i zaczynamy Góry Bardzkie.
 Szlak prowadzi szerokimi szutrami. W końcu jednak docieramy na cel naszej wycieczki - zjazd Drogą Krzyżową do Bardo. Super szlak, bardzo urozmaicony, momentami wymagający, ale daje sporo frajdy!
 Zatrzymujemy się oczywiście przy punkcie widokowym - panorama Bardo i Pólnocnego pasma Gór Bardzkich.

 Zjeżdżamy do Bardo, wizyta w cukierni, kawa i w drogę! Deptakiem z widokiem na kościół i Nysę Kłodzką.
 Dalej rowerowym przez Laskówkę, Laski, bardzo fajny, malowniczy szlak z pięknymi widokami na Góry Bardzkie..
 Sam też załapałem się na kilka fotek od Jarka:)

 

2014/05/10

Volvo MTB Marathon - Złoty Stok

Nadszedł czas na prawdziwe ściganie na górskiej trasie. W tym roku trasa Złotym Stoku, podobnie jak i inne edycje, poprowadzona jest na pętlach. W teorii brzmi to fatalnie, z drugiej jednak strony dwukrotnie pokonywany podjazd na Borówkową i przede wszystkim zjazd – będzie dobrze. Tradycyjnie śpimy w Złotym Jarze, a więc na start mamy w dół. Przed startem spotykam wiele znajomych twarzy, m.in. ekipę z pomorza, góry przyciągają prawdziwych fanów mtb!

Ruszamy, oczywiście brak porządnej rozgrzewki skutkuje od razu spadkiem na koniec stawki. Mimo to już na pierwszych ostrzejszych odcinkach podjazdu na Jawornik Wielki odrabiam. Szybko doganiam Michała i Jarka i jedziemy razem. Krótki postój w krzakach i znowu muszę gonić. Podjazd robię równym tempem, bez fajerwerków, ale nie jest źle. Wpadam na krótki zjazd z Jawornika – zawsze na maratonie słabo tu zjeżdżam, choć nie ma wielkich trudności. Tym razem jest podobnie, zjeżdżam nieco nerwowo. Do rozjazdu dochodzę Michała, który puszcza mnie przodem na zjazd do Orłowca. Znowu nieco nerwowo, choć już lepiej. Mija mnie Michał D. niezłym tempem – to dziwne, bo w Żywieckim miałem wrażenie, że zjeżdżam już nieźle. Na najbardziej kamienistym odcinku ze strumieniem małe zamieszanie, ktoś leży, kilku zawodników, w tym Jarek, idą – pomyślałem atakuję. Niestety na jednym z większych kamieni rower się zatrzymuje, a ja lecę na bok. Boli, ale wstaję szybko i gonię. Ręce bolą od zjazdu, wyprzedza mnie Adam z Rossmana. Orłowiec i bufet.


Zaczynam drugi długi podjazd. Staram się gonić Adama. Jadę z Grześkiem. Adam ucieka, dochodzi mnie Michał i razem jedziemy cały podjazd w dobrym tempie. Słońce grzeje, leje się ze mnie dosłownie jak bym wpadł pod rynnę. Szybkie zjazdy do Lutyni przez Skalny Wąwóz – ładny odcinek, ale kolarsko beznadziejny, szybki i niebezpieczny, szczególnie, że było sporo turystów. Znowu bufet, garść rodzynek i czas zacząć najbardziej wymagający podjazd na Przełęcz Lądecką. Okryty złą sławą podjazd po trawie tym razem jednak wyjątkowo przyjemny, lekki wiatr w plecy i twarda ścieżka – na właściwy podjazd na Borówkową wjeżdżam z Michałem przed Jarkiem. Dochodzi mnie Dawid z Gomoli i razem z Michałem uciekają. Mijają mnie również pierwsi zawodnicy z dystansu MEGA. Podjazd robię cały w siodle, jest lepiej niż się spodziewałem, bo szczerze obawiałem się, czy nie zabraknie mi przełożenia. Przed polaną na szczycie dochodzę Michała.Oj przydałby się postój na zimną Holbę :)

Zjazd z Borówkowej znam dobrze i choć daleki jestem od twierdzenia, że szlak jest łatwy, to opanowałem go dosyć dobrze. Na pierwszym szybkim odcinku szybko dochodzę i wyprzedzam dwóch zawodników. Dojeżdżam do Eweliny z Twomark, ale nie naciskam. Sekcję kamieni jadę już z duszą na ramieniu, nie czuję dobrze roweru, na jednym uskoku odpuszczam, nie jest dobrze. Na ostatniej sekcji korzeni zatrzymuję się, ból dłoni jest tak mocny, że nie mam siły trzymać kierownicy. O co chodzi? Mimo wszystko do bufetu na Przełęczy Różaniec dojeżdżam z bananem na twarzy. Tuż za bufetem… łapie mnie potwornie mocny skurcz. Nie jestem w stanie nawet zejść z roweru. Wszyscy wyprzedzeni zawodnicy szybko mnie mijają. Ostatecznie siedzę przy drodze kilka minut… Praktycznie 90% podjazdu spowrotem pod Jawornik robię z buta, tracę kolejne minuty..

Nieco podłamany zaczynam drugą rundę. Zjazd do Orłowca teraz bardziej asekuracyjnie. Bufet w Orłowcu – garść rodzynek. Na podjeździe dochodzę dwóch zawodników, jeden mnie. Cały czas mam na ogonie zawodniczkę w biało-niebieskim stroju. Zjazdy do Lutyni szybko. Znowu bufet, mimo, że nie czuję pragnienia, staram się dużo pić. Boję się znowu skurczy. Jest naprawdę ciepło. Na podjeździe na Przełęcz Lądecką widzę Jarka, ale jest kilka minut przede mną. Jadę naprawdę słabym tempem. Mijam ogon MEGA. Podjazd na Borówką niestety tym razem mnie pokonał, krótki odcinek z buta. Szczyt i zjazd. Znowu jadę niepewnie. Na najbardziej technicznym odcinku znowu odpuszczam i mija mnie zawodniczka – później okaże się, że to dziewczyna z Czech, triumfatorka w kategorii K2. Korzenie na końcu już lepiej niż na pierwszej rundzie, ale nadal słabo. Bufet – zajadam się grejpfrutami i rodzynkami, ach już nie mogę się doczekać arbuza na MTB Challenge :) Podjazd pod Jawornik znowu w większej części z buta, szybki odcinek z kałużami do rozjazdu i zaczynam zjazdy do mety. Bardzo szybkie z dwoma krótkimi ciekawszymi odcinkami na ostatnich kilometrach. Meta.

Całkiem dobre tempo na pierwszej rundzie, szczególnie biorąc zupełny brak treningów w ostatnich tygodniach. Niestety znowu za mało piję i mam problemy ze skurczami. W zeszłym sezonie bardziej się pilnowałem i było lepiej. Kwestia słabych zjazdów i bólu dłoni rozwiązała się po tym, jak sprawdziłem ciśnienie w przednim kole – blisko 2ATM to nie jest dobre ciśnienie na zjazdy pełne korzeni. Sportowo start fatalny, ale po wyeliminowaniu ewidentnych zaniedbań, powinno być lepiej!


Po maratonie oczywiście wymiana wrażeń ze znajomymi, porządna micha makaronu i dekoracje. Pomijając wynik, bardzo udany maraton, dobra pogoda, ciężka, skumulowana trasa, bo nie często zdarza się pokonać blisko 2500 m w pionie na niespełna 60 km, szczególnie, że większość zjazdów była dość łagodna i długa. Tak trzymać  Grzegorz! Tomek

Ze Złotym Stokiem mam same miłe wspomnienia. W tym roku też od początku wszystko fajnie się układało. W sektorze miłe pogawędki z Martą, z którą nie rozstawałam się praktycznie do mety:) Na podjeździe minął mnie Borys, Artur, Ela i Zbyszek, ale ostatnich dwoje wyprzedziłam tuż przed pierwszym krótkim zjazdem. Tu zaliczam pierwszy sukces, cały zjazd zjechany! Do Orłowca zjeżdżam tylko z dwiema podpórkami po drodze, też nieźle. Podjazd za pierwszym bufetem w Orłowcu to pogoń za Arturem i ucieczka przed Martą. Obydwie operacje nieudane, Artur znika z pola widzenia, a za plecami pojawia się Marta. Podjazd łąką z Lutyni zaczynam spokojnie, gdyż obawiałam się że zabraknie mi przełożeń. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Podjazd na Borówkową wydaje mi się krótszy i łatwiejszy niż we pamiętałam z poprzednich lat. Na zjeździe z Borówkowej doświadczam, dlaczego ludzie jeżdżą i chwalą 29ery. Rower może nie płynie, ale pokonuje wszystkie te wertepy znacznie lepiej niż małe koło. Dodatkowo cieszy mnie, że utrzymuję się za Marta. W zeszłym roku uciekła mi w dół aż się kurzyło. Ostatni podjazd z już wyraźnym bólem w krzyżu, który zmusza mnie do puszczenia koła Marty. Tylko na chwilę, ale luki która się utworzyła już nie potrafię skasować aż do mety. Walka była na całej trasie i wiem gdzie popełniłam błąd, który kosztował mnie 7 sekund straty na mecie. Mimo to jestem zadowolona, bardzo udany start! Magda

wyniki:
Magda czas 02:57:57,98, pozycja 14 Open / 9 K2
Tomek czas 04:39:26,47, pozycja 82 Open / 24 M2

podziękowania za zdjęcie dla Bartka Sufina, lovebikes.pl

2014/05/03

Milówka - dzień III - Hala Boracza - Hala Lipowska - Zlatnia

Na dzisiaj zaplanowaliśmy naprawdę ambitną trasę - wyjazd wcześnie rano i możliwie najbardziej optymalne wykorzystanie dnia do eksploracji Beskidu Żywieckiego. Niestety, natura pokazała, jak mali jesteśmy, jak zmienne warunki panują w górach - od samego rana deszcz, co gorsza temperatura spadła wyraźnie poniżej 10*. Czekaliśmy z wyjazdem na poprawę warunków. Po obiedzie nie mieliśmy już złudzeń, że lepiej nie będzie. Przed wyjazdem sporo czytałem o najciekawszych szlakach tych rejonów i postanowiłem, że choćby się waliło i paliło, chcę zaliczyć jeden szlak. Ruszamy na Halę Boraczą z Milówki. Początek asfaltami.
 Szybko wjeżdżamy na szutry, na podjeździe robi się cieplej..
 Odbijamy ze szlaku, patrząc na mapę, liczyliśmy na podjazd szutrami..
 przed Halą Cukiernicą oznaki cywilizacji;)
 Zjeżdżamy w stronę szlaku na Pasmo Rysianki. Kompletny brak widoczności, mocny wiatr, niskie chmury. Magda chyba nie wiedziała na co się decyduje..
 Podjazd z Hali Redykalnej dla wielu po zeszłorocznym MTB Trophy będzie synonimem zła wcielonego - wtedy szlak po opadach witał nas błotem po kostki, które oblepiało koła w takim stopniu, że najlepszym wariantem było zarzucenie ramy na grzbiet. Po roku okazuje się, że woda i ruch kołowy do schroniska zrobił swoje i pomimo opadów jest twardo. Widoków niestety brak:(
 Miejscami jest ciekawiej :)
 W końcu zdobyliśmy Halę Lipowską. Kawałeczek jeszcze do schroniska na Hal Lipowskiej. Wstępujemy ogrzać się i coś zjeść - Garmin pokazuje, że temperatura spadła poniżej 3*.. Po zjedzeniu ciepłej zupki ruszamy, bo czasu mamy naprawdę niewiele i robi się ciemno.
 Osławiony szlak do Zlatni. W sieci opisywany: "perełka", "pure MTB", "jedna z niewielu takich ścieżek w Polsce".. od siebie dodam tylko, że tych kilka kilometrów ścieżki na jedno koło trawersujących  Pasmo Rysianki w mojej ocenie idealnie definiuje - dlaczego MTB? Czysta przyjemność, absolutnie najlepszy szlak jaki jechałem.
Ogromnie żałuję, że czas naglił, a warunki pogodowe były jakie były, bo zjazd ze zmarzniętymi kończynami w niedoczasie nie pozwolił nacieszyć się szlakiem. Na pewno wrócimy tu jeśli tylko będzie taka okazja.Najlepiej z bardziej dostosowanym do takich tras rowerem:)

Na kwaterę docieramy kompletnie przemarznięci, przemoczeni, ale spełnieni. Szkoda, że pogoda nie dopisała i nie udało się zrealizował szalonego planu, ale piękno gór tkwi również w ich potędze. Mimo wszystko bardzo udany wyjazd!