Nadszedł czas na prawdziwe ściganie na górskiej trasie. W
tym roku trasa Złotym Stoku, podobnie jak i inne edycje, poprowadzona jest na
pętlach. W teorii brzmi to fatalnie, z drugiej jednak strony dwukrotnie
pokonywany podjazd na Borówkową i przede wszystkim zjazd – będzie dobrze.
Tradycyjnie śpimy w Złotym Jarze, a więc na start mamy w dół. Przed startem
spotykam wiele znajomych twarzy, m.in. ekipę z pomorza, góry przyciągają
prawdziwych fanów mtb!
Ruszamy, oczywiście brak porządnej rozgrzewki skutkuje od
razu spadkiem na koniec stawki. Mimo to już na pierwszych ostrzejszych
odcinkach podjazdu na Jawornik Wielki odrabiam. Szybko doganiam Michała i Jarka
i jedziemy razem. Krótki postój w krzakach i znowu muszę gonić. Podjazd robię
równym tempem, bez fajerwerków, ale nie jest źle. Wpadam na krótki zjazd z
Jawornika – zawsze na maratonie słabo tu zjeżdżam, choć nie ma wielkich
trudności. Tym razem jest podobnie, zjeżdżam nieco nerwowo. Do rozjazdu
dochodzę Michała, który puszcza mnie przodem na zjazd do Orłowca. Znowu nieco
nerwowo, choć już lepiej. Mija mnie Michał D. niezłym tempem – to dziwne, bo w
Żywieckim miałem wrażenie, że zjeżdżam już nieźle. Na najbardziej kamienistym
odcinku ze strumieniem małe zamieszanie, ktoś leży, kilku zawodników, w tym
Jarek, idą – pomyślałem atakuję. Niestety na jednym z większych kamieni rower
się zatrzymuje, a ja lecę na bok. Boli, ale wstaję szybko i gonię. Ręce bolą od
zjazdu, wyprzedza mnie Adam z Rossmana. Orłowiec i bufet.
Zaczynam drugi długi podjazd. Staram się gonić Adama. Jadę z
Grześkiem. Adam ucieka, dochodzi mnie Michał i razem jedziemy cały podjazd w
dobrym tempie. Słońce grzeje, leje się ze mnie dosłownie jak bym wpadł pod
rynnę. Szybkie zjazdy do Lutyni przez Skalny Wąwóz – ładny odcinek, ale
kolarsko beznadziejny, szybki i niebezpieczny, szczególnie, że było sporo
turystów. Znowu bufet, garść rodzynek i czas zacząć najbardziej wymagający
podjazd na Przełęcz Lądecką. Okryty złą sławą podjazd po trawie tym razem
jednak wyjątkowo przyjemny, lekki wiatr w plecy i twarda ścieżka – na właściwy
podjazd na Borówkową wjeżdżam z Michałem przed Jarkiem. Dochodzi mnie Dawid z
Gomoli i razem z Michałem uciekają. Mijają mnie również pierwsi zawodnicy z
dystansu MEGA. Podjazd robię cały w siodle, jest lepiej niż się spodziewałem,
bo szczerze obawiałem się, czy nie zabraknie mi przełożenia. Przed polaną na
szczycie dochodzę Michała.Oj przydałby się postój na zimną Holbę :)
Zjazd z Borówkowej znam dobrze i choć daleki jestem od
twierdzenia, że szlak jest łatwy, to opanowałem go dosyć dobrze. Na pierwszym
szybkim odcinku szybko dochodzę i wyprzedzam dwóch zawodników. Dojeżdżam do
Eweliny z Twomark, ale nie naciskam. Sekcję kamieni jadę już z duszą na
ramieniu, nie czuję dobrze roweru, na jednym uskoku odpuszczam, nie jest
dobrze. Na ostatniej sekcji korzeni zatrzymuję się, ból dłoni jest tak mocny,
że nie mam siły trzymać kierownicy. O co chodzi? Mimo wszystko do bufetu na
Przełęczy Różaniec dojeżdżam z bananem na twarzy. Tuż za bufetem… łapie mnie
potwornie mocny skurcz. Nie jestem w stanie nawet zejść z roweru. Wszyscy
wyprzedzeni zawodnicy szybko mnie mijają. Ostatecznie siedzę przy drodze kilka
minut… Praktycznie 90% podjazdu spowrotem pod Jawornik robię z buta, tracę
kolejne minuty..
Nieco podłamany zaczynam drugą rundę. Zjazd do Orłowca teraz
bardziej asekuracyjnie. Bufet w Orłowcu – garść rodzynek. Na podjeździe
dochodzę dwóch zawodników, jeden mnie. Cały czas mam na ogonie zawodniczkę w
biało-niebieskim stroju. Zjazdy do Lutyni szybko. Znowu bufet, mimo, że nie
czuję pragnienia, staram się dużo pić. Boję się znowu skurczy. Jest naprawdę
ciepło. Na podjeździe na Przełęcz Lądecką widzę Jarka, ale jest kilka minut przede
mną. Jadę naprawdę słabym tempem. Mijam ogon MEGA. Podjazd na Borówką niestety
tym razem mnie pokonał, krótki odcinek z buta. Szczyt i zjazd. Znowu jadę
niepewnie. Na najbardziej technicznym odcinku znowu odpuszczam i mija mnie
zawodniczka – później okaże się, że to dziewczyna z Czech, triumfatorka w
kategorii K2. Korzenie na końcu już lepiej niż na pierwszej rundzie, ale nadal
słabo. Bufet – zajadam się grejpfrutami i rodzynkami, ach już nie mogę się
doczekać arbuza na MTB Challenge :) Podjazd pod Jawornik znowu w większej
części z buta, szybki odcinek z kałużami do rozjazdu i zaczynam zjazdy do mety.
Bardzo szybkie z dwoma krótkimi ciekawszymi odcinkami na ostatnich kilometrach.
Meta.
Całkiem dobre tempo na pierwszej rundzie, szczególnie biorąc
zupełny brak treningów w ostatnich tygodniach. Niestety znowu za mało piję i
mam problemy ze skurczami. W zeszłym sezonie bardziej się pilnowałem i było
lepiej. Kwestia słabych zjazdów i bólu dłoni rozwiązała się po tym, jak
sprawdziłem ciśnienie w przednim kole – blisko 2ATM to nie jest dobre ciśnienie
na zjazdy pełne korzeni. Sportowo start fatalny, ale po wyeliminowaniu
ewidentnych zaniedbań, powinno być lepiej!
Po maratonie oczywiście wymiana wrażeń ze znajomymi,
porządna micha makaronu i dekoracje. Pomijając wynik, bardzo udany maraton,
dobra pogoda, ciężka, skumulowana trasa, bo nie często zdarza się pokonać
blisko 2500 m
w pionie na niespełna 60 km ,
szczególnie, że większość zjazdów była dość łagodna i długa. Tak trzymać Grzegorz! Tomek
Ze Złotym Stokiem mam same miłe wspomnienia. W tym roku też od początku wszystko fajnie się układało. W sektorze miłe pogawędki z Martą, z którą nie rozstawałam się praktycznie do mety:) Na podjeździe minął mnie Borys, Artur, Ela i Zbyszek, ale ostatnich dwoje wyprzedziłam tuż przed pierwszym krótkim zjazdem. Tu zaliczam pierwszy sukces, cały zjazd zjechany! Do Orłowca zjeżdżam tylko z dwiema podpórkami po drodze, też nieźle. Podjazd za pierwszym bufetem w Orłowcu to pogoń za Arturem i ucieczka przed Martą. Obydwie operacje nieudane, Artur znika z pola widzenia, a za plecami pojawia się Marta. Podjazd łąką z Lutyni zaczynam spokojnie, gdyż obawiałam się że zabraknie mi przełożeń. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Podjazd na Borówkową wydaje mi się krótszy i łatwiejszy niż we pamiętałam z poprzednich lat. Na zjeździe z Borówkowej doświadczam, dlaczego ludzie jeżdżą i chwalą 29ery. Rower może nie płynie, ale pokonuje wszystkie te wertepy znacznie lepiej niż małe koło. Dodatkowo cieszy mnie, że utrzymuję się za Marta. W zeszłym roku uciekła mi w dół aż się kurzyło. Ostatni podjazd z już wyraźnym bólem w krzyżu, który zmusza mnie do puszczenia koła Marty. Tylko na chwilę, ale luki która się utworzyła już nie potrafię skasować aż do mety. Walka była na całej trasie i wiem gdzie popełniłam błąd, który kosztował mnie 7 sekund straty na mecie. Mimo to jestem zadowolona, bardzo udany start! Magda
wyniki:
Magda czas 02:57:57,98, pozycja 14 Open / 9 K2
Tomek czas 04:39:26,47, pozycja 82 Open / 24 M2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz