2014/09/08

MTB Cross Maraton - Sobków

Sobków to jedna z łatwiejszych tras na ŚLR. Szybka trasa z kilkoma pagórkami bez trudnych zjazdów. No może poza jednym, głośno wywoływanym zjeździe -24%, po trawie, po lekkim trawersie. W zeszłym roku to tam zaczęła się ucieczka przed Gosią i pogoń za 4 miejscem. Bo Gosia nie zjeżdżała, a ja ledwo co, ale zjechałam. I w tym roku powtórka, tyle że stawką było 1 miejsce open!



Tomek zdecydował się dzisiaj jechać ze mną dystans FAN. Razem ustawiamy się w sektorze. Przed nami sporo osób, do tego wyjazd z boiska na trasę przez wąską bramę, a jesteśmy w połowie stawki, daleko… Jak zwykle dobrą pozycję będę musiała wypracować sobie później. Jak starcza sił, a serce nie wali jak szalone, powoli wyprzedzam kolejne osoby, aż dojeżdżam do Tomka. Akurat wychodził z krzaków za potrzebą;)

Trasa prowadzi na przemian po łąkach i leśnych ścieżkach. Najfajniejszym odcinkiem był przejazd przez nieczynny kamieniołom i jazda po bandach. Widoki niesamowite. Kawałek dalej jest kolejna perełka na trasie – przejazd wąwozem, a chwilę później trawiasty stromy zjazd..



To tutaj orientuję się, że przede mną jedzie Sylwia z Kettler Bike. Jest tuż przede mną, ale schodzi z roweru. Ja zjeżdżam pewnie. Uświadamiam sobie, że do mety jeszcze daleko i utrzymanie prowadzenia będzie mnie dużo kosztować! Będzie ciężko bo to przecież walka o 1 miejsce.



Na kolejnych kilometrach kilkukrotnie zmieniamy się na prowadzeniu, ale jednym z szutrowych zjazdów zbliżam się wyprzedzam. Tym razem skutecznie. Nie oglądam się, jadę ile mogę. Po niespełna dwóch godzinach dojeżdżam do bufetu, w końcu. W bidonie już sucho. Łapię kawałek arbuza i uciekam. Za bufetem trasa się wypłaszcza. Na fajnym odcinku w lesie, na piaszczystym zjeździe gubię trasę. Lekko spanikowana zawracam i mam nadzieję, że nie nadrabiam za dużo. Powrót na trasę zajmuje może z minutę, czyli nie jest źle.
Marzę już o mecie i kiedy poznaję ścieżki nad Nidą, wiem, że już niedaleko. Na ostatnim podjeździe po łące przed metą już prawie ogarnia mnie euforia. Szybko zapominam o radości, bo łapią mnie skurcze od wewnętrznych stron ud, aj tak to jeszcze nie miałam. Całe szczęście daję radę dojechać do mety pierwsza. Sylwia wjechała na metę około minutę po mnie. Ledwo w to wierzę, bo nastawiałam się, że to nie jest trasa dla mnie. Wszystko za sprawą jednego zjazdu, który dodał mi skrzydeł i pozwolił uwierzyć, że mogę powalczyć!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz