Królewski etap tegorocznej edycji Beskidzkiej etapówki. Słynny czeski etap z wymagającymi zjazdami z Javorovego. Jechałem ten etap w roku 2012. Przeżyłem. Na początek kilkanaście kilometrów dojazdu z Istebnej do Jablunkova. Jadę z Magdą i Olą, jednak przyspieszam, kiedy orientuję się, że koledzy z którymi mam jeszcze cichcą nadzieję trochę powalczyć, są daleko z przodu. Cała dojazdówka okazało się w mocnym tempie, w peletonie. Start ostry z marszu - czyli ci jadący spokojniej już na starcie mają kilka minut straty. Słabe rozwiązanie.. Początek trasy znany z roku 2012, ale dalej zamiast ostro w górę, jedziemy łagodniej wznoszącymi się ścieżkami. Początek etapu aż do rozjazdu jest naprawdę ciekawy, interwałowy wręcz, zjazdy nie są wymagające, ale w sam raz na rozgrzewkę.
Za bufetem zaczynamy pierwszy z trzech naprawdę długich podjazdów tego dnia - na stokach Ostrego jest rozjazd, a tuż za nim zaczyna się pierwszy epicki zjazd. Jest wszystko, korzenie, kamienie, agrafki, stromizny i flow. Dochodzę Gumę i razem robimy cały zjazd. Mega! Przed nami kolejny długi podjazd na Javorovy. W towarzystwie Sławka W. czas jakoś szybciej upływa. Również te zjazdy cieszą się niemałym kultem - zdecydowanie bardziej brutalne, ciasne agrafki, beskidzka rąbanka i stromizna. Swąd palonych klocków, ciągła walka o utrzymanie ścieżki i jednocześnie satysfakcja z każdego pokonanego zakrętu. Teraz czytając moją relację z roku 2012, cieszę się, bo tym razem było jednak zdecydowanie lepiej. Tuż przed bufetem mijam Łukasza, któremu cały czas siedziałem na kole. Jak na szosowca, to Guma świetnie radzi sobie w terenie, jednak znowu miał pecha i złapał laczka.. Na bufecie wszyscy są rozentuzjazmowani, zjazdy naprawdę rozgrzały emocje:) i o to chodzi w tym sporcie.
Kolejny podjazd, długi, ciężki. Opadam z sił. Serio łapie mnie spory kryzys. Mimo, że pogoda dzisiaj zdecydowanie lepsza niż wczoraj, nie grzeje tak mocno, to momentami jestem blisko zejścia z roweru.. W końcu zdobywam grzbiet Javorovego. Odcinek po grzbiecie obfituje w szybkie zjazdy i... masę powalonych drzew. Odcinek do ostatniego bufetu raczej szybki, płynny i przyjemny. Czuję jednak w nogach blisko 3000 m w pionie. Ostatnia tego dnia wspinaczka na Girovą to już totalny zgon. Na chwilę nawet zsiadam z roweru i siadam obok na asfalcie.. Mija mnie sporo osób, ale wszyscy życzliwie dopingują. Docieram do mety, choć łatwo nie było. Przeżyłem!
Mam mieszane uczucia do tego etapu, z jednej strony naprawdę grube zjazdy, techniczne, twarde, ponad 3km w pionie również nie robię codziennie. Doprawdy królewski etap. Wszystko psują trochę przeloty z dojazdówką do start ostry na czele. Również Girova na koniec to nie jest najlepsze, co ma do zaoferowania ten teren. Chętnie widziałbym tutaj Kiczory i zjazd szlakiem, którym wczoraj podjeżdżaliśmy. Ciekawe tylko, czy dotarłbym do mety;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz