Etap I - Czantoria Wielka.
Początek klasycznie, trasa niemal identyczna jak w roku 2011, kiedy po raz startowałem w etapówce. Początek jadę słabo, sporo osób mnie wyprzedza, chociaż wiem, że na szlaku na Kiczorę ważne jest, żeby nie jechać w ogonie, bo jest wąsko. W tym roku jest jednak wyjątkowo sucho i szlak jest naprawdę mało wymagający. Uwielbiam tu jednak wracać i zawsze obecność tego odcinka na wyścigu wzbudza miłe wspomnienia. Odcinek ze Stożka na Czantorię właściwie upływa nie wiadomo kiedy - zjazdy są szybkie, sporo wyprzedzam, generalnie nic ciekawego - wszystko wynagradzają świetne widoki. Dobra pogoda, bezchmurne niebo. Nie ma jednak róży bez kolców - wiem, że w takich warunkach muszę szczególnie uważać na odwodnienie. Cały odcinek włącznie ze zjazdami do Ustronia zapamiętałem jako zdecydowanie ciekawsze, 29er jednak psuje zabawę;)
Za Ustroniem trasa zmienia charakter. Ostre podjazdy, takie nazwy jak Orłowa, Cienków czy Kozińce mówią same za siebie. Zjazdy szybkie, zabrakło wymagających bambuli, korzeni i uskoków. Znowu jednak wszystko wynagradzają kapitalne wręcz widoki, szczególnie mój ulubiony szlak z Cienkowa do Wisły - miodzio. Na trasie fajna atmosfera, sporo znajomych. Jadę kawałek z Gumą, którego dopadł pech z gumami. W końcu ksywa zobowiązuje. Ostatnie kilometry przez Kubalonkę i zjazdy do mety niestety jadę na oparach, totalnie umordowany ciężkimi podjazdami i upalną pogodą.
Wynik zgodnie z oczekiwaniami bardzo słaby. Martwi mnie jednak utrata ponad 1,5 kg masy po wyścigu - odwodnienie? Po wyścigu i w nocy czułem się rzeczywiście słabo. Masaż, dobre jedzenie i miłe towarzystwo szybko jednak sprawiły, że następnego dnia wstałem z dobrym nastawieniem:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz