Po takim początku dnia wchodzę do sektora niespokojna, że znowu coś nie pójdzie. Zaraz za pierwszym podjazdem po łące, na którym nota bene dobrze szło mi wyprzedzanie, zaliczam przymusowy postój. Z wkręconymi w kasetę trawami jechać się nie da. Długo dłubię, bo nie mam czym tego powyciągać, do ścigania ruszam z ogonem maratonu. To co tam straciłam będzie ciężko odrobić bo ścieżki są wąskie albo bardzo wąskie. Nie ma co się zamartwiać, trzeba jechać. Las wita nas błotnymi ścieżkami, ale chyba łatwiej się po nich jedzie niż rok temu na edycji Suchedniowskiej (mimo że to ten sam fragment).

Zaczyna się zabawa w kontrolowane i niekontrolowane poślizgi. Bardzo dużo osób sobie słabo radzi, ale osobiście uznaję za mit, że 29er nie jedzie w błocie. Jedzie świetnie! Błoto wysysa energię. Przydałby się jakiś zjazd na odpoczynek. Daleko, ale jakieś tam się znajdują. Na jednym z nich Tomek filmuje nasze poczynania.
Od tego miejsca niedaleko już do drugiego bufetu, na którym zajadam się arbuzem. W dalszą drogę ruszam tylko dlatego, że marzy mi się taki soczysty kawałek już po wszystkim na mecie. A na mecie arbuza brak, skucha! Po 3,5h jazdy jestem umęczona niesamowicie i nie doszukuję się w tym wpływu Trophy. Raczej małej ilości snu w połączeniu z naprawdę wymagającą trasą. W takim stanie sprawdzam wyniki bez nadziei na dobrą lokatę. Gdy coś od początku idzie źle, a kończy się 1 miejscem w kategorii wiekowej, to każdy by się zdziwił, i ucieszył :) Na następne zawody muszę się jednak uważniej pakować, chyba że będę miała tak dobry support jak w Łącznej (dzięki Tomek) :)